Joanna Sularz
Najnowszy tom prozy Andrzeja Kalinina „…a życie jak rzeka” zawiera „opowieści, reportaże i felietony” (jak je określa autor) znane już z wcześniejszych publikacji. Drukowane były bowiem w czasopismach krajowych i zagranicznych w latach 1994-2003. Autor dwóch zbiorów opowiadań: ... i Bóg o nas zapomniał ( 1993 uhonorowanie nagrodą Cz. Miłosza) i Las wokół (1995) oraz powieści W cieniu złych drzew (2000; wyróżnienie literacką nagrodą Solidarności), zawarł tu refleksje o człowieku i świecie. Zbiór ten stanowi podzieloną na części autoopowieść, której przedmiotem są duchowe perypetie narratora (opowieści) bądź autora (reportaży i felietonów). Opowieści odznaczają się autentyzmem. Kalinin prowadzi opowieść tak, by identyfikować bohaterów swojej prozy z jego własnym najbliższym otoczeniem. Jednak nie ufałabym zbytnio sugestiom narratora – autora, by uwierzyć w całkowity autentyzm przedstawionego rejestru zdarzeń, osób i odczuć. Przy bezwzględnej szczerości jest tu jakaś podskórna tendencja do sytuowania się na pograniczu fikcji i świata realnego. Ów chwyt literacki jest oczywiście zjawiskiem pozytywnym, służy bowiem uniwersalizacji ukazanych zjawisk. Niemniej jednak stworzył tu Kalinin obszerną galerię postaci. Przewijają się w zbiorze więźniowie łagrów, męczennicy, pasjonaci, oddani całkowicie jakiejś szlachetnej idei, powszechnie znane osobistości (Giedroyć, Przypkowski) czy popularni niegdyś piosenkarze (Gniatkowski). Nie brak także malkontentów, pijaków, kryminalistów, bywalców kasyna, rezerwistów, kłusowników, zwykłych ludzi, np. sprzedawców targowiska czy zubożałych emerytów, z którymi wyraźnie autor – narrator sympatyzuje. Umie się on pochylić nad ludzkim cierpieniem. Za manifestowanym niekiedy cynizmem postaci w rzeczywistości kryje się głęboka wrażliwość. W prezentacji bohaterów nie ma patosu – jest natomiast autentyczne przejęcie się czyimś bólem. I w tej wrażliwości, połączonej z umiejętnością spojrzenia na samego siebie, dostrzegam właśnie duże zalety pisarstwa Kalinina. Każda opowieść to jakby jeden „zatrzymany kadr”, obudowany w spostrzeżenia autora, zarysowany na szerszym społecznym tle, opatrzony pewnym psychologicznym komentarzem. Każda opowieść ma swój wewnętrzny rytm. Jest poprzedzona krótkim wprowadzeniem, wyjaśniającym okoliczności powstania; dalej umieszcza autor zwięzły i rzeczowy tytuł, który zapowiada właściwy temat. Początek każdej niemal opowieści stanowią bardzo krótkie, ciekawe informacje. Końcową część opowieści opatruje autor puentą. Często staje się ona pretekstem do rozważań natury moralnej, duchowej czy etycznej. Często zawiera też prawdy życiowe, jakże oczywiste, ale przez człowieka nie zawsze dostrzegane. Jawi się więc Kalinin jako wytrawny znawca ludzkich dusz, a jego literatura „budzi sumienie” i „odtruwa środowisko psychiczne człowieka” – jak powiedział niegdyś ksiądz J. Twardowski na łamach miesięcznika Nowe Książki (nr 12/96, s.8). Chociaż autor wydaje się być zauroczony światem obecnym, pobrzmiewa tu jednak ton ciepłej nostalgii za przeszłością. Nie bez powodu pierwsza opowieść opatrzona jest tytułem Jesień. To przecież okres, który dla wielu ludzi stanowi nie tylko synonim zmian zachodzących w przyrodzie, ale również oddaje pewien stan ducha, prowokuje do filozoficznej zadumy nad czasem przeszłym. Taka właśnie, jesienna aura ciąży nad całym zbiorem.

Wszystkie zawarte tu opowieści stanowią pewien literacki dokument zmian zachodzących w naszej kulturze, obyczajowości i życiu codziennym. Autor zdaje sobie sprawę, iż jest świadkiem przełomu, jaki dokonuje się również w mentalności ludzi. Młodzi – według Kalinina – usilnie i bezmyślnie próbują wkupić się w tę nową rzeczywistość, w jakiej przyszło im żyć. Brakuje im dziś czasu na refleksje, zanika pewien rodzaj wrażliwości na świat i ludzi. Winą za ów przełom nie obarcza jednak Kalinin współczesnego człowieka. W konsekwencji nie on przecież ukształtował tę rzeczywistość, pełną obłudy, ale ona jego. Człowiek współczesny jawi się tu jako ofiara historii, uczestnicząca we własnym dramacie. Zacierają się bowiem dzisiaj granice między dobrem a złem. Komunistyczne kłamstwa zabijały przecież jednostkę, niszcząc w niej zdolność do indywidualnego odczuwania świata. Komunizm – synonim moralnej degrengolady – przybiera wręcz kształt obsesji autora. Azyl stanowi tu jednak sztuka – namiastka raju. Choć może należałoby powiedzieć: literatura i poezja, gdyż to one wywołują w twórcy największe emocje. Jego duchowe wnętrze ukształtowała rodzina, wierna polskim tradycjom oraz komunistyczna, pełna fałszu rzeczywistość, w której przyszło mu żyć. Stąd właśnie pewien bunt twórcy wobec otaczającego świata, w którym zacierają się granice między dobrem i złem.

Ale czy właśnie „zaduszeni węzłami przyjaźni...Poparzeni ogniem braterstwa” – jak powie Łubieński w jednym ze swoich wierszy politycznych – nie ponosimy dziś konsekwencji owych działań? Jednak, bez względu na odpowiedź, autor tęskni za czymś, co mija bezpowrotnie. Widzi bowiem, iż płonie stary świat. Symbolicznym obrazem odchodzącego świata jest ostatni reportaż zatytułowany Wspomnienie o J. Giedroyciu. Świat wewnętrzny, świat własnych przeżyć jawi się jako labirynt, w który jesteśmy uwikłani.
Czy jest więc wyjście z tej sytuacji?
Czy w tym świecie można być szczęśliwym?
Siłą życiodajną, zdolną rozjaśnić uroki ponurego dnia, jest – według Kalinina – obcowanie ze sztuką, z literaturą, z muzyką, z pięknem. Jednak warunkiem koniecznym do osiągnięcia szczęśliwości jest odnalezienie piękna przede wszystkim w sobie samym.
( tekst dla częstochowskiego kwartalnika literackiego „Aleja 3”)